Przyszłość nie musi wyglądać futurystycznie*

Joanna Erbel dla NOTATEK Z PANDEMII

6.6.2020

-Pojutrze jest dziś

Charlie Brooker, autor scenariuszy do Czarnego Lustra stwierdził, że nie napisze szóstego sezonu tego kultowego futurologicznego serialu. Powód jest prosty: otaczająca nas rzeczywistość jest już wystarczająco straszna. Daleka przyszłość wkroczyła w naszą teraźniejszość, więc nie musimy jej już oglądać na Netflixie – wystarczy wyjrzeć przez okno lub przeczytać najnowsze wiadomości. Sceny z poszczególnych odcinków serialu stają się elementem naszej rzeczywistość. W Singapourze robopieski Boston Dynamics patrolują parki (https://www.bbc.com/coronavirus-robot-dog-enforces-social), w Nowej Zelandii pilnują owiec (https://newatlas.com/robot-dog-spot-boston-dynamics-rocos), a już niebawem będą wspierać patrole policji w Bostonie (obecnie trwają testy https://edition.cnn.com/police-test-robot-dog-/index.html). Wyglądają niewinnie, ale wystarczy obejrzeć odcinek Twardogłowy (S04E05), żeby zobaczyć jak z niewinnego psa pasterskiego ten robot może się przekształcić w maszynę śmierci. Podobnie z innymi odcinkami serialu, których jeden z wątków przewodnich dotyczy coraz dalej posuniętej inwigilacji. Aby podkreślić ten efekt, Netflix reklamuje się w Madrycie stawiając lustra z napisem “Black Mirror, sezon 6, na żywo, wszędzie” (https://poptown.eu/netflix-reklamuje-6-sezon-black-mirror/). William Gibson, twórca cyberpunku, stwierdził kiedyś, że przyszłość już tu jest, ale nierówno rozdystrybuowana. Teraz, silniej niż wcześniej, świat wokół nas pokazuje, że Gibson miał rację. Wiedzą to duże korporacje, ale również i wojsko: francuska armia zatrudniła futurologów, żeby lepiej odpowiadać na przyszłe zagrożenia (https://www-theverge-com.cdn.ampproject.org/france-milita).

A co z miastami? Jak będzie wyglądać nasza przyszłość? Który ze scenariuszy się sprawdzi? To jedno z pytań, które zadaję sobie od początku pandemii (i nie ja jedna). Dwa miesiące globalnej walki z koronawirusem sprawiają, że już wiemy, że jednym z wyzwań przyszłości będzie nie tylko balansowanie pomiędzy bliskością a dystansem, ale również wolnością osobistą a nadzorem. W tle unosi się widmo nadchodzącej katastrofy klimatycznej. Świat wokół nas to kuźnia nowych pomysłów, często przeciwstawnych. Obecnie o szansę na realizację walczą różne scenariusze przyszłości, które z nich wygrają zależy nie tylko od decyzji politycznych poszczególnych państwa i miast, ale również od tego jak jak opowiemy o tej zmianie. Czy skierujemy się bardziej stronę miast czy wsi? Czy nasze miasta będą pełne natury czy pełne technologii? A może uda się połączyć różne tendencje w nowy obraz, którego nie mamy jeszcze przed oczami, ale będzie wykuwał się w działaniu? Jednocześnie - z konieczności - kryzysowe rozwiązania budujemy na tym, co mamy. Obecne trendy to więc nie całkiem nowe działania, ale pomysły i projekty, które czekały w blokach startowych na sprzyjającą sytuację. Zobaczmy, co mamy pod ręką.

Miejskie życie pod nadzorem

Po pierwsze - kontrola. Główna fala pandemii (miejmy nadzieję) już za nami, ale nie wróciliśmy do “normalnego życia”i jeszcze chwilę nie wrócimy (możliwe, że nigdy). Nie musimy już nosić maseczek w przestrzeni publicznej, zaczęliśmy chodzić do knajp. Życie wygląda prawie jak poprzedniego lata, ale na budynki biurowe i instytucje nadal nałożone są regulacje. Wiele firm pracuje zmianowo - tydzień z możliwością bycia w praca, tydzień poza, żeby w razie przypadku choroby móc łatwo zlokalizować potencjalnie osoby zakażone koronawirusem. Osoby przychodzące do pracy muszą się zgodzić na rutynowe badanie temperatury. Póki co, robią to ludzie, ale w czasem zastąpią ich maszyny: nasz stan zdrowia będą śledzić inteligentne bramki i kamery termowizyjne. Z gorączką nie wejdziemy do budynków biurowych, ani również na dworce, lotniska czy do komunikacji publicznej. W przypadku zakażenia, nie tylko my i nasi najbliżsi, z którymi będziemy mieć kontakt, trafimy na kwarantannę, ale również wszystkie osoby, z którymi się zetknęliśmy. Zlokalizować ich pomogą nasze smartphony. Będziemy się poddawać kontroli dobrowolnie (ze strachu przed chorobą lub poczucia obowiązku) albo pod przymusem. Ten drugi scenariusz przetestowały między innymi Izrael oraz Tajwan. Dane potrzebne do śledzenia ludzi miały być kasowane. Czy rzeczywiście były, tego się dowiemy dopiero w przyszłości. Teraz wiemy, że metoda szybkiego namierzania potencjalnie zakażonych osób okazała się skuteczna. Punkt dla zwolenników i zwolenniczek nadzoru.

Czy korporacje przejmą nasze miasta?

Lęk przed śmiercią to mocny sojusznik projektów inteligentnych miast opartych na kontroli. Pandemia to dobry czas dla wprowadzania narzędzi nadzoru, które pozwalają nie tylko lepiej na co dzień zarządzać przestrzenią, ale również szybko zareagować na sytuacje zagrożenia. O kontrolowaniu ludzi marzą autorytarne rządy, ale nie tylko. Naszpikowanie całych kwartałów miast czujnikami, to marzenie globalnych korporacji. Wymiana jest prosta: wygodne życie za podzielenie się danymi dotyczącymi naszych codziennych wyborów. Pozornie obie strony są wygrane. Pozornie. Dane to waluta przyszłości, więc nie musimy ich oddawać za darmo. Lepiej zarządzać nimi wspólnie, ale nie ma czasu teraz na takie dyskusje, bo trzeba działać. Pytania o gromadzenie danych schodzą na drugi plan, kiedy cały świat walczy o pandemią. Czy więc korporacje na tym zyskają? A jeśli tak, to które?

Na czele ekspansji technologii w przestrzeń miejską znajduje się Quayside w Toronto - projekt Sidewalk Lab, czyli spółki-córki Googla. Technologia to krwioobieg tej inwestycji, ale równie ważna jest jej materialna forma. Projekt opiera się na zrównoważonych założenia planistycznych: priorytecie pieszych, dostępności usług oraz obniżenia emisja dwutlenku węgla przez postawienie na drewnianą prefabrykację jako główny budulec budynków. Mimo nacisku na podnoszenie jakości życia i troskę o klimat, projekt Sidewalk Labu nie budzi powszechnego entuzjazmu. Wokół tego projektu narosło przez ostatnie lata sporo kontrowersji dotyczących właśnie zarządzania danymi. Mieszkanki i mieszkańcy Toronto nie chcieli się zgodzić na to, żeby globalna korporacja wtargnęła w ich życie. Obywatelskie protesty zatrzymały realizację inwestycji.

Drugim projektem o podobnych ambicjach technologicznych i obietnicy budowy nowego świata jest Woven City, czyli inteligentne miasteczko Toyoty. Toyota - znana przede wszystkim z produkcji aut - będzie się tam testować nowe technologie dostosowane do potrzeb przyszłości. Zwykłe auta zostaną zastąpione przez auta autonomiczne, ludzie będą więcej chodzić, a ich codziennymi towarzyszami będą drony i roboty, w tym roboty opiekuńcze (https://global.toyota/en/newsroom/corporate/31221914.html). Woven City, to projekt, który skierowany jest między innymi do osób starszych, więc robotyczni pielęgniarze odegrają tam istotną rolę. W kontekście pandemii koronawirusa pozaludzka opieka i drony dostarczająca potrzebne przedmioty jawią się jako dodatkowych gwarant długiego i bezpiecznego życia. Dodatkowym smaczkiem jest to, że do Woven City mają się wprowadzić pracownicy i pracowniczki Toyoty. Woven City to wizja miasta, gdzie korporacja jak rodzina, bierze swoich ludzi po opiekę: od momentu podpisania umowy o pracę, aż do śmierci. W czasach elastyczności na rynku pracy, który pozwala firmom traktować osoby na niestabilnych umowach jako zbędny balast, który można zrzucić podczas pandemii, wizja świata, który sprzęga pracę z mieszkaniem i emeryturą - jak wcześniej mieszkania pracowniczy.

Takich holistycznych projektów jest więcej. Nowy świat ma tworzyć Neom w Arabii Saudyjskiej, który nie tylko w założeniach, ale również z wyglądu jest futurystyczny i technologicznie zaawansowany. Neom to miasto-oaza na pustyni, gdzie wyzwaniem są nie tylko kwestie planistyczne i rozwój technologii, ale również walka z trudnymi warunkami atmosferycznymi. Opiera się na idei, że klimat wokół jest nie do życia, więc trzeba się od niego odgrodzić. Wygląda tak, jakby kolejnym krokiem jego projektantów miała być nie walka o przeciwdziałanie zmianom klimatycznym, ale eskalacja procesów, a następnie wyprowadzka na Marsa. Również futurystycznie, ale bardziej zielono wygląda Forest City (Miasto Las) w Malezji, gdzie nowoczesna architektura wieżowców opleciona jest tropikalnymi roślinami. Innym zapowiadanym megaprojektem jest w Belmont w Arizonie - miasto przyszłości Billa Gatesa. Projekt opiera się na trzech ideach: energii słonecznej, oszczędności wody oraz szybkim internecie. Ma to być miasto oparte na technologii, więc zarządzanie energią jest sprawą kluczową.

Inteligentne miasta budowane przez korporacje mogą wyglądać kusząco w obliczu pandemii koronawirusa, gdzie szybki przepływ informacje jest podstawą, a do tego rozwój nowych technologii może być nowym kołem zamachowym gospodarki. Wymagają jednak wysokich nakładów, a czas po pandemii to jednocześnie okres oszczędności, a nie nowych wydatków. Ofiarą wirusa już padło miasteczko Googla. Sidewalk Labs wycofał się w projektu Quayside tłumacząc się wysokimi kosztami oraz jednoczesnym spadkiem cen nieruchomości (https://www.wirtualnemedia.pl/google-nie-zbuduje-intelige). Nie wysuwajmy z tego jednak zbyt daleko posuniętych wniosków. To nie musi być koniec tego projektu, ale tylko czasowe zawieszenie - zaś pandemia być wygodnym pretekstem dla korporacji do wycofania się z lokalizacji, która wzbudził protesty. Czekam na nową jego odsłonę, pewnie tym razem pod opieką bardziej autorytarnego reżimu niż demokratyczna Kanady.

Czas farby i żółtej taśmy

Pandemia to czas rozwoju technologii, ale również złota era dla prowizorycznych rozwiązań: okienka w knajpach i sklepach do wydawania produktów bez wpuszczania klientów i klientek do środka, nowa organizacja przestrzeni. Na chodnikach, w sklepach wielkopowierzchniowych i w restauracjach pojawiły się oznaczenia pomagające zachować odległość. Ich tymczasowy charakter sprawił, że większość z nich została wyznaczona kolorową taśmą techniczną. Symbolicznym obrazem powrotu do nowej normalności było zdjęcie schodów jednego z centrów handlowych w Singapurze: czwórka ludzi (para i dwóch siedzących osobno mężczyzn) odpoczywa na granitowych schodach. Miejsce ich siedzenia wyznaczają żółte prostokąty z zaznaczoną średnicą wyznaczone taśmą, a raczej przerwy pomiędzy nimi, bo na przekreślonych polach nie można siadać. To słynne zdjęcie, chętnie przedrukowane przez międzynarodowe dzienniki, pochodzi z Instagrama (https://www.instagram.com/p/B_P1bmlHvm2/). Inne podobne przykłady z Singapuru można śledzić na koncie @tape_measures (https://www.instagram.com/tape_measures/).

Kolejny krok po taśmie, to malowanie bezpiecznych odległości na stałe – farbą. W tym kierunku idzie między innymi Paryż. Na chodnikach pojawia się niebieskie i białe fale, które będą wyznaczać pandemiczne dystanse. Przewagą fal nad prostymi liniami jest to, że w ich wierzchołki można wygodnie wpasować buty. Pofalowana linia otula stopy i jest przyjemniejsza w odbiorze niż prosta linia - możemy poczuć się zaopiekowani (a nie odgrodzeni). (https://www.designboom.com/wave-themed-street-signage-sys).

Ta prowizorka, która staje się stałym elementem naszego krajobrazu ma ogromne znaczenia dla naszej wyobraźni społecznej. Daje nam sygnał, że obecny porządek przestrzenny jest etapem przejściowym,a w jego tymczasowym charakterze nie ma nic złego - po prostu musimy się wymyślić na nowo, zanim będziemy znów pokrywać nasze otoczenie skończonymi formami. Teraz jest czas na konstruowanie tego przyszłego świata. Wszystkie miasta są makietami do design thinking i możemy je projektować wspólnie, więc rozwiązania będą różne.

Z tęsknoty do natury

Prowizoryczne działania i proste gesty dotyczą nie tylko wyznaczenia odległości, ale również wprowadzania zieleni do miast. Są to zarówno zaniechania działań podyktowane troską o klimat oraz oszczędnościami, takie jak: sadzenie łąk kwietnych i niekoszenie trawników, jak i aktywne drobne zmiany w przestrzeni miejskiej. Przykładem takie działania jest oddolna akcja społeczniczek i społeczników z warszawskiego Porozumienia Dla Pragi - Zaadoptuj Donice, polegająca na samodzielnym sadzeniu roślin w miejskich betonowych donicach (https://www.whitemad.pl/zaadoptuj-donice/). Skoro miasto nie ma środków na sadzenie roślin, to lepiej je zeskłotować. Liderem może być też samorząd. W Rotterdamie (https://noizz.pl/gmina-rotterdam-pozwala-mieszkan/s7p2f8r) władze miasta zachęcają do wyjmowania płyt chodnikowych przy budynkach i samodzielnego sadzenia w nim roślin. Jak to zrobić pokazuje filmik (https://www.facebook.com/010duurzaam/posts/3211386705592739). Pierwszy krok, to zmierzenie odległości od muru. Idealny przyogródek powinien mieć około 45 cm. Kolejny krok, to sprawdzenie, czy zostawiliśmy pieszym 1,8 m chodnika. Jeśli mamy pewność, że będziemy przeszkadzać kopiemy dół głębokości 30 cm i z wyjętych płyt robimy murek, tak aby woda i korzenie nie wchodziły pod główną część chodnika. Wsypujemy ziemię do roślin, a następnie wsadzamy sadzonki. Na koniec wszystko porządnie podlewamy. Dodatkiem do nowego ogródka mogą być rośliny w popularnych w Holandii donicach stojące przy progu, mały stolik i krzesła. Tak zaadaptowana przestrzeń jest dobra i dla ludzi i dla owadów.

Miejska partyzantka i zachęcanie do uspołeczniania przestrzeni na zieleń przez bardziej światłe samorządy, to nic nowego. Zresztą jak wiele pandemicznych trendów. To, co jednak się zmieniło to to, że uwięzieni w naszych domach przez ostatnie dwa miesiące mieliśmy szansę docenić jak duże znaczenie dla naszego zdrowia psychicznego ma obecność zieleni blisko domu. Na własnych ciałach mogliśmy przetestować to, co wiedzieli dobrze moderniści - że zdrowie i obecność zieleni mają ze sobą wiele wspólnego. Podczas pandemii wygrywali ci, co mieli dostęp do własnego skrawka zielonej przestrzeni: balkonu, tarasu lub ogródka. Złaknieni kontaktu z innymi i z przyrodą z czułością patrzymy na rosnące w mieście zioła, kwiaty polne, wysokie trawy i inne dziko rosnące rośliny, które do niedawna pogardliwie nazywaliśmy “chwastami”. Bogatsi o to doświadczenie może będziemy w obudzić się ze snu o modernizacji spod znaku szklanych wieżowców, który śniliśmy przez ostatnie 30 lat. I zauważyć, że to, czego potrzebujemy, to proste low-techowe rozwiązania, dobre planowanie przestrzenne, budynki z tarasami i balkonami oraz kontakt z naturą. Nasza przyszłość nie musi wyglądać futurystycznie.

Co dalej?

Skoro nie szklane wieżowce i urbanizacją jaką znamy (czego skrajnym przykładem jest Neom) - to co? Odpowiedzi możemy szukać w projektach pochodzących z krajów już od dawna mierzą się z wyzwaniami klimatycznymi. Poza wspomnianym już Rotterdamem, ciekawym przykładem miasta wychylonego w przyszłość jest Amsterdam, który w odpowiedzi na pandemiczny kryzys postawił na ekorozwój i strategię obwarzanka, który jako referencję dla nas podaje Edwin Bendyk zachęcając nas do podobnych działań, bo “szkoda zmarnować ten kryzys” (https://antymatrix.blog.polityka.pl/amsterdam-pandemia-i/). Ciekawym punktem odniesienia są projekty duńskiej pracowni Henning Larsen, które projektują zaczynając od współczesnych uwarunkowań klimatycznych. Jednym ich z najbardziej proekologicznych projektów jest osiedle Fælledby pod Kopenhagą złożone z trzech promieniście ułożonych dzielnic, z których każda zachęca do rozwijania lokalnej społeczności. Te trzy mini-wioskami rozdzielone są zielonymi terenami, które zapewniają swobodny przepływ lokalnej fauny i flory oraz wplatają naturalny krajobraz w główny układ większej społeczności Fælledby. Poza domami dla ludzi są też tam domy dla żab i jaszczurek. Przyroda jest tam traktowana serio. (https://aasarchitecture.com/henning-larsen-to-design-cop/). Na podobnej idei współżycia z przyrodą, opiera się również projekt dzielnicy norweskiego miasta Bødo. Obecnie trwają konsultacje społeczne masterplanu. (https://bodo.kommune.no/hvordan-skal-den-nye-bydelen-i-bo)

Wymyślając świat po koronawirusie musimy odważnie patrzeć w przyszłość. I potraktować tę sytuację jako szansę do przemyślenia obecnego podejścia do projektowania miast. Dobrym kierunkowskazem są strategie nakierowane na przeciwdziałanie kryzysowi klimatycznemu. Jeden z popularnych memów towarzyszących koronawirusowi przedstawia płetwonurka, który próbuje się wydostać z głębin oceanu. Za nim płynie w otwartą paszczą rekin podpisany (COVID-19), a tu za nim kolejny rekin reprezentujących zmiany klimatyczne. Obrazek ma też swoją wersję z falami, która znalazła się w jednym ostatnio Alertów Biznesowych Open Eyes Economy Summit. (https://oees.pl/wp-cont/uploads/05/Alert-biznesowy-5.pdf). Możliwe, że większość z nas przeszła zakażenie koronawirusem bezobjawowo, ale ta forma przechodzenia choroby miała wpływ na nasze życie. Postawiła nas w sytuacji wobec, której jesteśmy bezbronni i jedyne, co możemy to pogodzić się z istnieniem choroby i uznać ją za immanentną część naszego życia. Niezależnie od tego, czy druga fala pandemii przyjdzie jesienią czy, to wirus zostanie z nami w sposobie organizacji życia w miastach i myśli, którą mamy w tyle głowy: gdzie najlepiej być, jeśli sytuacja by się powtórzyć? Jakie decyzje podejmować, żeby zyskać odporność na kolejną falę pandemii? Nasza przyszłość nie musi być szklanymi domami i przestrzenią pod nadzorem, ale mądrym połączeniem rozwiązań low-tech i high-tech, gdzie kierunek zmian wyznacza troska o nas samych i ekosystem, w którym żyjemy.

Joanna Erbel

*Za hasło, które stało się tytułem dziękuję Zuzi Mielczarek.

Il. Future, aut. Gosia Zmysłowska