Notatki z przestrzeni
Minimum. Międzywojenne, niemieckie minimum do mieszkania. Wtedy nowe, testowane i stosowane do rozwiązania rozlicznych problemów – urbanistycznych, higienicznych, społecznych i politycznych też. Już pod koniec XIX wieku sytuacja nie wygląda za ciekawie: w śródmieściu ścisk, w podwórkach fabryczki i warsztaty, świeżego powietrza nie uświadczysz, zieleni też nie, do tego przemysł przyspiesza, wzrasta zatrudnienie, ludność przybywa do miasta, a mieszkań brak. Wrocław to nie Wiedeń, ale tu także robotnicy potrafią się zmobilizować i sprawić władzy kłopot, może więc dobrze byłoby ich rozdzielić, dać zajęcie w czasie wolnym, własny ogródek, najlepiej z dala od centrum?
Robotnicze osiedla powstaną w polu, na dawnych obszarach zalewowych, w miejscach po sadach i łąkach. Największe rozrośnie się na wschodnim skraju miasta, za wielkim parkiem-lasem, za terenami sportowymi i wystawowymi, za reprezentacyjnymi willami przy cichych uliczkach – na tanich, wiejskich gruntach, które w 1924 roku trafią w administracyjne granice miasta. Nie będzie jednak radykalnie funkcjonalistycznym osiedlem tylko dla robotników, w ciągu dwóch dekad powstaną wielorodzinne bloki i szeregówki oraz kilka domów jednorodzinnych, wszystkie podporządkowane wachlarzowi siatki ulic, zbiegających się w kierunku zielonego klina, spuentowanego finalnie ceglanymi bryłami szkoły i kościoła.
Używamy tego osiedla dłużej niż ci, dla których było budowane. Korzystamy z zaplanowanej i zrealizowanej infrastruktury: z linii tramwajowej, z budynków (na przykład z kościoła, który stał się kinem, a teraz znów jest kościołem), z minipasażu handlowego, z chodników i alejek (które zastawiliśmy w całości samochodami), z dwu- i trzypokojowych mieszkań (tych jest najwięcej), ale przede wszystkim korzystamy z przestrzeni. Minimum to znaczy ogródek przypisany do każdego mieszkania, czasem od frontu i zawsze na tyłach. Takie minimum tworzy zielony bufor między kolejnymi ulicami i pierzejami domów, zapewnia prywatność, izoluje do hałasu, a w większych kwartałach powstają dzięki niemu duże, zielone wnętrza, niewidoczne od strony ulicy.
W czasie ostatnich tygodni życie osiedla przeniosło się na tyły – chociaż nie są to przestrzenie zamknięte, a ich granice zaznaczono raczej umownie murkiem, schodkami czy łagodnym zejściem w dół, to dają poczucie bezpieczeństwa. Umożliwiają też bycie na zewnątrz bez narażania się na kontrolę, gdy nieopodal, po ulicy, powoli toczy się radiowóz – tutaj nie wjadą. Tutaj ktoś idzie na trzepak, ktoś wyprowadza psa, ktoś nowym żwirem wysypuje ścieżkę, ktoś przycina zeschnięte gałęzie rozrośniętego jesionu. Trwa powszechne pielenie i nasadzanie, wiosna w pełni i swobodniejsze niż zazwyczaj sąsiedzkie rozmowy przez pochylone płoty.
To wciąż działa, po 100 latach. Więcej minimum!